czwartek, 23 lipca 2015

1. Totalitaryzm

Wiecie jak działa prawo Murphy’ego? Że jeśli coś ma jakąkolwiek, nawet najmniejszą możliwość pójść źle, to tak się właśnie stanie? No, to to właśnie prawo zostało chyba stworzone specjalnie dla mnie.
Pozwólcie, że wytłumaczę w praktyce.
Wstałam zdecydowanie zbyt późno i ledwo zdążyłam na autobus, który i tak przyjechał po czasie. W autobusie rozwaliła się rączka od walizki i to już przy pierwszym dotknięciu. Pominę pewność, że zapomniałam o połowie rzeczy. Biegiem pokonałam te parę metrów z przystanku do ośrodka, bo do 10:00 zostało parę minut. Powiedziałam, że „będę rano”, a w sumie dla każdego rano jest o innej porze... no ale wypadałoby być na pierwszym treningu. Widok mnie wpadającej do COSu z tekstem „Gdzie jest Stefan?!” musiał być piękny, jednak recepcjonisty nie zachwycił – dopiero po sprawdzeniu mojego dokumentu tożsamości oznajmił, że „w konferencyjnej”. No, a na koniec prawie w kogoś przydzwoniłam, bo ledwo wyrobiłam na zakręcie, a gdy obróciłam głowę, okazało się, że to Wlazły i Winiarski, którzy również się obrócili, żeby sprawdzić, co to za mrówka się rozbija po ścianach.
Weszłam do sali konferencyjnej najpewniejszym krokiem, jakim tylko umiałam chodzić. No, a przynajmniej jakim mi się wydawało, że umiałam.
- O, Alice!
Alice, Alice.
Najpierw chciałam powiedzieć „przepraszam za spóźnienie” czy cokolwiek innego, co można powiedzieć przyjeżdżając na zgrupowanie, ale promienny uśmiech Stefana i jakieś takie przyjazne spojrzenia reszty sprawiły, że sama po prostu się uśmiechnęłam, a jedyne, co mówiłam, to swoje imię cztery razy, gdy poznawałam kolejno Blaina, Janasa, Kaczmarczyka i Tomaszewskiego.
- Damy ci ten pokój na końcu, co? – odezwał się ten ostatni, jednak pytanie absolutnie nie było skierowane do mnie. Pan Hubert szukał poparcia wśród sztabu, które dość szybko uzyskał. – Fajny jest, wipowski.
- O, dziękuję -... chyba.
- Trening, panowie, trening! – Do akcji wkroczył Filip, stojący na straży regulaminu i prawidłowości. Wkroczył i spojrzał na mnie. – O, pardon... Madame!
Ładnie się ukłoniłam i uśmiechnęłam. No, do tego uśmiechu niech się przyzwyczajają, bo te dwa słowa to jedyne, jakie znam, jeśli chodzi o francuski.
- To my idziemy na halę, a ty odnieś rzeczy i do nas dołącz. Trafisz, prawda?
Darłam tu jak wściekły nietoperz, panie doktorze. Jasne, że trafię.

*

Nigdy. Nigdy więcej, żeby mi nawet w złocie płacili.
Dobra, jak w złocie to jeszcze ewentualnie.
Nigdy nie miałam problemów z mówieniem. Odpowiedź w szkole czy jakieś akademie to dla mnie bułka z masłem. Powiem więcej – ja to uwielbiam, między innymi dlatego zostałam dziennikarką. Żyję ponad dwadzieścia lat na tym świecie i jeszcze nic nigdy nie odebrało mi głosu. Aż do teraz.
- Dziewczyna?!
- No a co, aligator?
- Ty, a znasz ten? Co szkodzi na zęby?
- Człowieku, daj żyć!
- No ale wiesz?
- Ludzie, przypał robicie, ja pierdolę...
- Nie wiem.
- Głupie pyskowanie.
Stałam przed lożą szyderców. Cała czternastka i sztab mieli mnie na widelcu. Obok mnie stał dyrektor zamieszania, Stefan. W pierwszym rzędzie loży zasiadł Blain, który jak typowa wychowawczyni dociszał resztki, które po słowach „Cicho już!” nie były cicho. Gdy w końcu wszyscy umilkli i spojrzeli na mnie, w głowie miałam totalną pustkę. Kołatało mi jedynie „Brawo, Abramska! Tak trzymaj!”.
Abramska, no przecież!
I już brałam oddech, żeby się przedstawić, ale ktoś mnie uprzedził.
- Panowie, to jest Alice, nasz nowy rzecznik prasowy.
- Polka?
- Nie, Japonka.
- Co ja ci mówiłem o zębach?!
- Polka! Rozmawiała ze mną kiedyś.
Gwizd. Straszny gwizd. Filip najwyraźniej tak panuje nad towarzystwem. Mruknął tylko do nich „Jeszcze raz!” i pogroził palcem. Stefana w ogóle to nie ruszyło. Tak jakby czekał na taki rozwój wydarzeń. Gdy ucichli po raz kolejny w ciągu tych kilku minut, trener kontynuował:
- Alice pomoże nam zdobyć Mistrzostwo Świata.
Moja głowa obracająca się do Antigi chyba pokonała prędkość światła. Ferajna parsknęła śmiechem, co spowodowało, że sama panicznie się zaśmiałam. Francuz spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby uczył dziecko dodawania.
Jasna cholera, ja chyba naprawdę zwariowałam. Czy trener reprezentacji Polski (który jeszcze trzy miesiące temu zdobywał mistrzostwo Polski jako gracz, ale pomińmy to) właśnie mi powiedział, że zdobędziemy Mistrzostwo Świata? Nie może, nie raczej. Na pewno. A, no i taki mały szczególik – ja w tym pomogę. Jak?!
- Co się śmiejecie? – odpalił nagle Stefan. – Sami tak wyglądaliście.
Oczywiście przez lożę przeszła fala oburzenia, że gdzie tam, a skąd, jak tak można w ogóle powiedzieć! Przeniosłam wzrok na nich: na Kubiaka, Zagumnego czy Możdżonka i wiecie co? Mieli rację.
Powoli zaczęłam wypuszczać z siebie jakieś głoski, co tylko wywołało kolejną salwę śmiechu. Chyba najwyższa pora przemówić ludzkim głosem.
- Powie mi ktoś, co się dzieje? – Zwróciłam się do loży szyderców.
- A co ty myślałaś? – Odezwał się Kubiak. A właściwie wyśmiał mnie Kubiak. Miał taki ton, taką minę, taki uśmiech, że aż pożałowałam, że głos mi wrócił.
No twoje niedoczekanie!
Ta, tylko weź coś takiemu odpowiedz. Znowu miał rację.
- Nikt tutaj nie przyjeżdża po jakieś dziesiątki czy tam piątki – dokończył za kolegę Fabian.
- Już, cicho! – Stefan po raz pierwszy dzisiaj uciszył ekipę – jak makiem zasiał. No jak w obraz w niego patrzyli! I właściwie ja też zaczęłam, bo zwrócił się do mnie: - Każdy zespół, który przyjeżdża na te mistrzostwa, marzy o zwycięstwie. Portoryko na przykład marzy o cudzie, który się wydarzy i doprowadzi ich do finału. Amerykanie marzą, że nareszcie ta drużyna zaskoczy. Wszyscy chcą wygrać i wszyscy zrobią co tylko się da.
- To o czym my marzymy? – zapytałam ostrożnie.
- O tym samym – odpowiedział mi Winiar gdzieś spod ściany. Nikt nic więcej nie dodał od siebie – mam wrażenie, że nie ważyłby się.
- Z tą różnicą, że to my to zrobimy.
Ciarki mnie przeszły.
Popatrzyłam na nich – na to jak słuchają, jak obserwują i coś do mnie dotarło: totalitaryzm. Może i Stefan, może i kolega od picia, ale na hali on miał ostatnie słowo, a nawet jedyne.
Chwilową ciszę przerwał właśnie Antiga, który klasnął w ręce. To całe... napięcie zniknęło, chyba głównie za pomocą francuskich uśmiechów, które szybko wywołały i te polskie. Chłopcy znów zaczęli rozmawiać i żartować.
- Oskar da wam kartkę, spiszecie swoje numery – Stefan podniósł głos. Pozwalał im być tak głośno. Obrócił się do mnie i już kompletnie innym tonem dodał: - Potrzebujesz numerów, nie?
Szybko przytaknęłam, starając się nie roześmiać się mu w twarz. Dyktator w sekundę zamienił się w takiego zagubionego studenta, który zadaje to samo pytanie dwa razy, tak dla pewności.
Przecież to jest piękne! 

*

Tekst wygląda tak a nie inaczej, bo nagle Word i Blogspot zgodnie stwierdzili: fuck you. Cóż.
A tak w ogóle to dzień dobry ponownie, tym razem na dłużej :)