piątek, 25 września 2015

2. Dzień medialny

Mówiłam wam, że lubię mówić i nie mam z tym problemu, prawda? No, dzisiaj będę miała pole do popisu.
- Budzimy się, maleństwa, dziś wasz ulubiony dzień!
- Hurra, kurwa.
Tak mniej więcej wyglądał dzień medialny dla chłopaków. Niestraszna im była trzygodzinna siłownia czy trening, jak to nazywał Stefan, utrwalający (który polegał na ćwiczeniu jednego elementu tak długo, dopóki nie będziesz w stanie wykonać go źle), za to na samą myśl o odpowiadaniu na pytania, występowaniu przed kamerą czy tłumaczeniu się z poszczególnych zachowań dostawali gęsiej skórki. Dlatego właśnie w tym momencie wkraczałam ja.

*

Na dole zbierało się coraz więcej osób. Co prawda mieliśmy jeszcze pół godziny do wyznaczonego czasu, ale to nie zraziło chętnych informacji, więc zaczynało robić się tłoczno (szczególnie w mojej głowie). W dodatku niektórzy chłopcy stwierdzili, że „pora na kawkę” i kręcili się z tą kawką pod nogami. Ogólnie wszystko było raczej przygotowane, a przynajmniej nie wiedziałam o niczym, co mogłoby przeszkodzić w tym całym przedstawieniu. No, może oprócz ścianki sponsorskiej z połamaną nóżką, ale drewienko załatwiło sprawę (nawet nie pytajcie, po co Mice drewienko na zgrupowaniu).
- Co, stresik jest? – Obok mnie pojawił się czyściutki, uśmiechnięty i wyprasowany Konar, który najwyraźniej jakimś cudem dostrzegł mnie i moją minę na środku holu.
- Nie, co ty – prychnęłam. – Przecież ja codziennie przyjmuję takie tłumy.
Swoją drogą, ciekawe ilu przyjechało z Polsatu.
- To dobrze, bo od dzisiaj na pewno nie dadzą ci spokoju.
- Dzięki, Dawid. Jak będę miała jakiś problem, to już wiem, do kogo się zwrócić.
- Zawsze do...
Niestety, nie dane mu było dokończyć.
- Fabian, nosz kurwa, patrz, gdzie stawiasz te swoje przeszczepy! – zawołał Nowakowski, ledwo ratując się od fabianowej kawy. Otóż w oczekiwaniu na godzinę zero panowie reprezentanci zrobili sobie lożę szyderców na pobliskiej kanapie... i fotelu... i stoliku. Wiecie, ciasteczka i kawka. No dobra, bez ciasteczek. Jeszcze nie mogli.
A ja aż zadrżałam, bo przecież oni wszyscy byli ubrani w meczówki! Na szczęście obyło się bez tragedii.
- Ej, tylko mi dzisiaj bez takich! – upomniałam towarzystwo.
- Właśnie – przytaknął Zagumny, który akurat sunął obok mnie i Konara na honorowe miejsce w loży. – Trochę kultury, kurwa.
No.
Dawid stwierdził, że nie ma co stać jak powyżej wspomniana pani przy drodze, a ja w myślach przyznałam mu rację. I naprawdę chciałam dołączyć do loży szyderców! Być może to byłby przełomowy moment w moim życiu!
Ale niee, Abramska, co to to nie!
Co prawda zarejestrowałam jakieś dwie panie na horyzoncie, ale skąd mogłam wiedzieć, że to wiedźmy wsiadły na miotły?
- Niedługo dzieciom zaczną dawać akredytacje.
Dobra, może i miałam dwa warkoczyki i koszulkę z Kapitanem Ameryką na sobie, ale to jeszcze nie oznacza, że jedyne, co potrafię mówić, to „gugu gaga”, a mordę trzeba mi zatykać smoczkiem! Chociaż z tym „gugu gaga” nie byłabym taka pewna, bo szanowne panie normalnie wywołały u mnie szok i jedynie odprowadziłam je wzrokiem.
Za to panom reprezentantom przydałby się jakiś smoczek. Najlepiej jeszcze przed tym, jak holem aż zatrzęsło od ich śmiechu.
- Dziewczynko, ile masz lat?
- Chcesz cukierka?
- Weź się ogarnij, bo nas o pedofilię posądzą!
Pierwsza reakcja to – wiadomo – reakcja obronna, ale po tekście Igły o cukierku cały mój system padł.
- Ty, a kadrowych ci nie dali? – Drzyzga zmierzył mnie od góry do dołu.
System naprawdę padł. Wszystko było raczej przygotowane - oprócz mojego stroju! Jeszcze im przypominałam, żeby się ładnie ubrali, a sama przypału narobiłam... Wymarzony pierwszy dzień jako rzecznik kadry. Natychmiast wykonałam w tył zwrot i udałam się do windy w towarzystwie coraz to nowszych i głupszych tekstów. I już chciałam ściągnąć windę na dół, gdy nagle wyrósł przede mną Mielewski (co do odliczania ludzi Polsatu – jeden jest!).
- Piękny dzień, prawda? Jurek jestem! Myślę, że powinniśmy się znać, nie? W końcu będziemy współpracować!
- Tak? – odpowiedziałam z równie pięknym uśmiechem, bo tylko tyle mogłam odparować na jego karabin słów. On był miły, czyli ja też musiałam.
Roześmiał się głośno i przepuścił mnie jako pierwszą do windy. A gdy tylko drzwi się zamknęły...
- To co tam u Bartka?
No i jesteśmy w domu.
Teraz to ja się roześmiałam.
- A nie mam pojęcia.
- Naprawdę? – zdziwił się i na totalnym luzaku zaczął mnie podbierać. – A co tam reszta mówiła? Jakieś szarże były?
No właśnie chyba dopiero będą.
- Niee. Spokojnie jak na wojnie.
Dzięki Bogu, że jakieś tyczkarki zatrzymały windę.

*

Gdy już normalnie ubrana wyszłam z pokoju, natknęłam się na grupkę w składzie Możdżonek, Kubiak, Winiarski i Wlazły, która szła na ścięcie. Mariusz ładnie dygnął i puścił mnie do windy przodem (w razie by spadła).
- Winda Wlazłego, wiadomo! Ta Polcia moja to ma szczęście.
Kubiak tylko zakrył twarz ręką.
- Właśnie, co ja mam jej kupić?
Możdżonek chyba z automatu pokręcił głową i bardzo delikatnie wskazał na mnie. Ale bujać to ja, nie mnie, więc i tak to widziałam. Mariusz tylko wzruszył ramionami, a Winiar zaczął sobie nucić.
- O, zaśpiewaj jej! Albo nie, ja jej zaśpiewam!
Tak to właśnie mniej więcej wyglądało: jedni uważali na słowa, bo intruz wszedł na ich teren, a drudzy mieli to gdzieś, no bo to był ich teren. I, szczerze mówiąc, intruzowi pasowały obydwie reakcje. Nie spodziewałam się, że rzucą się przede mną na kolana. A i tak dobrze mnie przyjęli! W każdym razie myślałam, że będzie gorzej. Możdżonek i Kubiak jeszcze nie wgnietli mnie w podłogę, więc chyba jakoś przeżyjemy.
Prawda?

*

Wanio wziął już Buszka w obroty, a Kłos ich nagrywał (?). Na ściance męczyli Konara, a gdy tylko drzwi windy się otworzyły, stado hien napadło Mariusza, bo on przecież z tą nogą i w ogóle.
Luzik.
Podszedł do mnie kolega, który też „awansował”. Chciał wiedzieć, jak mi się powodzi, jakim cudem i takie tam. Spokojnie sobie rozmawialiśmy, ale kątem oka widziałam, że ktoś się za mną kręci. Niby normalne, w końcu ludzi jak mrówków i zdziwiłabym się, gdyby ktoś się za mną nie kręcił... ale nawet by mi do głowy nie przyszło! No, ale dobra. Obróciłam się w końcu. Winiarski się wytrzeszczył, ale zaraz wybełkotał:
- Masz mój numer?
- Tak.
- To spoko. Bo myślałem, że zapomniałem wpisać.
Klepnął mnie jeszcze w ramię i sobie poszedł. Ot, normalna rozmowa. Winiar zawsze ma swoje odstrzały, także jak najbardziej wszystko było w porządku, mimo tych kilkunastu sekund opóźnienia, gdy go „złapałam”. Tylko później, gdy pędziłam uratować ściankę przed katastrofą, odezwała się ta część loży szyderców, która akurat miała wolne:
- Alis, Alis! – zawołał Guma (bardzo im się spodobało, jak nazywała mnie francuska parka). Oczywiście przystanęłam, no bo to w końcu Guma. – Lubisz historię?
Dafuq?
- Lubię? – odpowiedziałam ostrożnie. – To jakieś podchwytliwe?
- A wojny? – dodał Zatorski. – Haa-tszy!
Tak jak siedzieli na tej kanapie w piątkę czy tam dziesiątkę, tak wszyscy zaczęli się śmiać, przy okazji zwracając na siebie uwagę. Oczywiście wiedziałam, że mają swoje wewnętrzne żarciki, anegdotki, teksty i Bóg wie, co jeszcze. Brałam również pod uwagę możliwość, że będą mnie w nie wciągać i drzeć ze mnie łacha (z perspektywy czasu sama się dziwię, że tak szybko to nastąpiło, bo byłam pewna, że może gdzieś dopiero w Łodzi zaczną się do mnie normalnie odzywać). Ruszyłam do tej ścianki, nie odwracając jednak od nich wzroku...
I wtedy ktoś się we mnie wtarabanił.
- Ojej, przepraszam! – Pan chyba po czterdziestce znał ładne słowa. Ciekawe, czy tylko takie miał na myśli, gdy omiótł mnie wzrokiem. Przypomnę – paradowałam już w stroju kadrowym. – A pani to kto?
- Jestem rzecznikiem reprezentacji.
Kolaż min na jego twarzy – poezja!
- Pani wybaczy, ale niestety nie kojarzę. Od kogo pani przyszła?
- To znaczy?
- Z kim pani wcześniej pracowała?
Ekhm.
Niestety, wzrok co najmniej połowy obecnej w ośrodku wiary to nie tylko wrażenie. Staliśmy w dość centralnym miejscu, narobiliśmy trochę rabanu, bo panu spadła chyba betonowa teczuszka, no i nie tylko on chciał wiedzieć, z kim ja wcześniej pracowałam. I ogólnie kim ja, do cholery,  jestem.
Fakty uderzyły we mnie z taką siłą, że prawie mnie znokautowały. Przecież ja tylko popytałam paru siatkarzy jak im się mecz podobał! Nigdzie tak naprawdę nie pracowałam, od nikogo nie przyszłam. Ja nawet nigdy rzecznikiem nie byłam! Stefan wziął mnie z ulicy, a ja, głupia, się zgodziłam. Gdzie ja miałam mózg?! To nie jest trzecia liga wojewódzka, tylko reprezentacja Polski!
Boże, Abramska, masz reprezentować przyszłych Mistrzów Świata!
Wszystko to przebiegło mi przez głowę w ciągu może trzech sekund, także nieźle mi przydzwoniło. Wzięli jakąś gówniarę z ulicy, przebrali w koszulkę z „POLSKA” na plecach i postawili wśród ludzi, a co! A gówniara jeszcze się cieszyła. No, ale trzeba było wyjść z tego z twarzą.
- Pisałam w paru gazetach, portalach... co akurat było dostępne – odpowiedziałam z uśmiechem, starając się wyglądać przy tym pewnie. Mam nadzieję, że żadna kamera mnie nie złapała.
- A ile ma pani lat?
- Dwadzieścia dwa.
- Jakie studia?
- Nie studiuję.
- Ach.
Ach, kurwa, chyba zawału dostałam.
I możliwe, że naprawdę bym się tam wyłożyła (w końcu skoro wystąpiłam w roli rzecznika reprezentacji Polski, dlaczego nie miałabym sobie zemdleć, przecież to właściwie to samo), ale kątem oka zauważyłam, że Kłos próbuje naprawić tę ściankę sponsorską, więc ładnie pana przeprosiłam i w końcu pobiegłam na ratunek, bo przecież skąd ja bym drugą wzięła!

*

- Co tam, Alice?
Super.
- Jak to wszystko się skończy, chcę z wami dwoma porozmawiać.
Blain był tak uśmiechnięty, tak wesoły i bił od niego taki optymizm, że w pewnym momencie aż głupio mi było to mówić. Ale od jakichś pięciu minut stałam w pobliżu tej zasranej ścianki i obserwowałam, jak chłopaki i dziennikarze po kolei się zmieniają, a głowie kołatało mi tylko jedno: „co ty wyrabiasz?!”. To plus fakt, że już podpisałam umowę na te Mistrzostwa i wyjdę na kompletną idiotkę i faktyczną gówniarę, gdy im powiem, że „ja jednak nie”, równało się totalna mieszanka wybuchowa. Nawet nie chcę wiedzieć, jak ja musiałam wyglądać, skoro sam Filip to zauważył.
Bardzo możliwe, że Francuz chciał mi wtedy po prostu strzelić w pysk za psucie atmosfery i to przy szerszej publiczności, ale objął mnie ramieniem i obrócił. No tak, ktoś się do niego pchał.
- Przepraszam, ale na razie nie mogę. Muszę was na chwilę opuścić, ale do dyspozycji jest Alice! – Tu wepchnął mnie na wolne miejsce na ściance, a mówił na tyle głośno, że większość w pobliżu obserwowała tę scenkę. – Alice jest naszymi ustami. A nawet mózgiem! Czy nie mam racji?
- Trener ma zawsze rację! – przytaknął Igła.

*

- Panowie... i pani – Do akcji wkroczył jak zawsze uśmiechnięty Kuba Bączek, czyli trener mentalny. - Dzisiaj sesja pół godziny po treningu.
Sesja? Czyżby umówili się na sesję zdjęciową bez mojej wiedzy? Nie, żeby mnie to dziwiło.
- Mam się ładnie ubrać? – zapytałam tak na orientację.
Panów bardzo to rozbawiło, a Możdzonek posłał mi swój uśmiech numer jeden: „dziecko, proszę”.

*

Sądziłam, że królującym pytaniem będzie „gdzie jest Kurek!!!”. Jakże się pomyliłam! Nasze media mnie zaskoczyły i do gry weszło również „może na początek się pani przedstawi i opowie coś o sobie?”. Nie mam porównania w liczbach, bo przy setnym przestałam liczyć, a po pięćdziesiątym mówiłam już, co tylko mi ślina na język przyniosła.
W końcu trafiłam na panią z Polsatu (co do odliczania, przyjechali w czwórkę). Była młoda (chociaż pewnie i tak starsza ode mnie) i, jak się okazało, bardzo miła.
- Chłopcy są bardzo dob...
- Alis!
Przymknęłam tylko oczy, żeby się nie roześmiać przed kamerą.
-... są bardzo dobrze przygotowani fi...
- Ala! Alcia!
- Widać – Dziennikarkę bardzo to bawiło. Na tyle, że kazała swojemu kamerzyście wszystko kręcić.
Spojrzałam w ich stronę, na co Zatorski aż podskoczył z radości.
- Za krzyżakami byłaś? – zawołał Kłos.
- Tak niepatriotycznie troszkę – dodał z niesmakiem Buszek.
Po raz kolejny tego dnia: dafuq?
Coś tam sobie pokazywali, coś tam do siebie gadali, Kłos to aż się w pół zgiął ze śmiechu, ale oczywiście żaden nie miał najmniejszego zamiaru uświadomić mnie, o co chodzi. A widząc ich w takim stanie, sama nie mogłam powstrzymać śmiechu i ledwo dokończyłam, że „fizycznie są bardzo dobrze przygotowani”. Pani z Polsatu zrozumiała, że ze mną już koniec, więc tylko ładnie (i z uśmiechem!) mi podziękowała, a ja od razu obrałam kierunek na tę trójkę. I wtedy usłyszałam za sobą śmiech.
- Ale cię zakleili! – Pan kamerzysta w okularach z zieloną oprawką klepnął mnie w ramię, a tamtej trójce tylko przyklasnął.
Ponownie dzisiejszego dnia fakty (tym razem te przyjemniejsze) zaczęły do mnie napływać. Gdy mózg przetworzył informacje, dotknęłam swoich pleców. No i bingo! Mogłam się od razu domyślić.
Krzyżaka mi zrobili!
Kłos już wtedy musiał się trzymać Zatora, a ja szybko przeleciałam wzrokiem po zgromadzeniu.
- Winiarski!
Pan kapitan schował się za redaktorem Wanio i tyle go było widać. To znaczy było go widać na tyle, że widziałam jak bardzo był z siebie zadowolony i zdążyłam mu pogrozić wywiadem o piątej rano. Wanio w końcu jednak odpuścił i odsunął się, zostawiając Winiara bez tarczy. Dzięki temu zobaczyłam moje dwie nowe przyjaciółki! Ciekawe, gdzie zaparkowały miotły.
- Patrz, Michał. Coraz starszym te akredytacje dają.

*

Widziałam, że tym razem to Możdzonek prowadził rozgrzewkę. Byłam coraz bliżej, ale mimo to nie zdążyłam – Marcin ruszył, a za nim konwój. Bieg zaczynali od połowy boiska, więc zakręt był blisko. A jakby zakręcili, to nie ma szans.
- STOP!
Normalnie spojrzenie Stefana pewnie by mnie zabiło, a Filip jeszcze by sprawdził, czy równo leżę. Ale nie było normalnie. Byłam w tej swojej furii, a wtedy to można mi co najwyżej zejść z drogi.
- Uwaga, bo będzie cytat! – uprzedziłam lojalnie. – „Wierzę, że rzucone w kierunku Antigi słowa „u ciebie już nigdy nie zagram” to tylko chwilowa emocjonalna destabilizacja tego jakże znakomitego zawodnika”.
Porozumiewawcze spojrzenia, odwrócony wzrok i cisza.
- No? Słucham! – ponagliłam. – Nie chcieliście mi nic mówić i okej, super, ja to rozumiem. Ale jak umawiamy się na jedną wersję, to na jedną! Od rana muszę tłumaczyć, co teraz będzie z Kurkiem, a nawet nie wiem, o czym mówię! Następnym razem uprzedźcie, jak będziecie z kogoś robili wariata.
Jak to wszystko ze mnie zeszło, to dotarło do mnie, że za sekundę najprawdopodobniej zginę. Wpadłam na trening jak burza, przeszkodziłam Stefanowi (!) i nawrzeszczałam na reprezentację Polski. Dosłownie jakieś mrówsko ma czelność do nich skakać. Szkoda, że mrówsko uświadomiło to sobie dopiero, gdy stanęło przed zapewne wkurwionymi dwumetrowcami. A jak Kubiak do mnie ruszył, to już byłam pewna śmierci i zaczęłam sobie odmawiać zdrowaśkę w myślach.
- Pokaż to.
Grzecznie podałam przyjmującemu telefon. Tylko spojrzał na wyświetlacz i od razu zaklął.
- To ja – warknął. – Ale rozmawiałem pry...
Przerwał mu dźwięk przychodzącego połączenia. No jasne, że tak.
- Abramska, słucham... Proszę pani, jestem rzecznikiem reprezentacji Polski, nie Bartosza Kurka.

*

- Dzisiaj wyjątkowo nie będzie o was. Mamy nowego członka w drużynie, a znacie procedury.
- Ja chyba nie znam.
- Spokojnie, Ala. Na początek powiedz coś o sobie.
- Kuba, wszystko, tylko nie to.
- Ale...
- Nie, Kuba, dobra! Niech tak będzie! Nie musisz mówić, Alis. My ci zadamy pytania. Po kolei, jak zawsze.
- Dlaczego cię wyrzucili z pracy?
- Ja pierdolę, Marcin...
- No co!
- Jesteś delikatny jak rozrzutnik gnoju.
- O co wam chodzi, przecież to normalne pytanie jest! Co, mam kłamać? Chyba była umowa...
- Stanęła w mojej obronie.
Cisza.
- Trener wybaczy, ale jakoś nie wyobrażam sobie, żebyś potrzebował obrony.
- Jeszcze raz powiesz do mnie „trener”, a pompujesz dodatkowo dziesięć razy. Ze mną na plecach.
- A mogę ja coś powiedzieć? Wcale nie stanęłam w obronie Stef...
- Zawsze możesz coś powiedzieć, ale teraz to akurat pierdolisz, Alice. Stanęła w mojej obronie na konferencji i dlatego będzie z nami. Jasne?
- Tak jest.

***

Emocje już chyba opadły… No cóż. Wir fahren nach Berlin :)

czwartek, 23 lipca 2015

1. Totalitaryzm

Wiecie jak działa prawo Murphy’ego? Że jeśli coś ma jakąkolwiek, nawet najmniejszą możliwość pójść źle, to tak się właśnie stanie? No, to to właśnie prawo zostało chyba stworzone specjalnie dla mnie.
Pozwólcie, że wytłumaczę w praktyce.
Wstałam zdecydowanie zbyt późno i ledwo zdążyłam na autobus, który i tak przyjechał po czasie. W autobusie rozwaliła się rączka od walizki i to już przy pierwszym dotknięciu. Pominę pewność, że zapomniałam o połowie rzeczy. Biegiem pokonałam te parę metrów z przystanku do ośrodka, bo do 10:00 zostało parę minut. Powiedziałam, że „będę rano”, a w sumie dla każdego rano jest o innej porze... no ale wypadałoby być na pierwszym treningu. Widok mnie wpadającej do COSu z tekstem „Gdzie jest Stefan?!” musiał być piękny, jednak recepcjonisty nie zachwycił – dopiero po sprawdzeniu mojego dokumentu tożsamości oznajmił, że „w konferencyjnej”. No, a na koniec prawie w kogoś przydzwoniłam, bo ledwo wyrobiłam na zakręcie, a gdy obróciłam głowę, okazało się, że to Wlazły i Winiarski, którzy również się obrócili, żeby sprawdzić, co to za mrówka się rozbija po ścianach.
Weszłam do sali konferencyjnej najpewniejszym krokiem, jakim tylko umiałam chodzić. No, a przynajmniej jakim mi się wydawało, że umiałam.
- O, Alice!
Alice, Alice.
Najpierw chciałam powiedzieć „przepraszam za spóźnienie” czy cokolwiek innego, co można powiedzieć przyjeżdżając na zgrupowanie, ale promienny uśmiech Stefana i jakieś takie przyjazne spojrzenia reszty sprawiły, że sama po prostu się uśmiechnęłam, a jedyne, co mówiłam, to swoje imię cztery razy, gdy poznawałam kolejno Blaina, Janasa, Kaczmarczyka i Tomaszewskiego.
- Damy ci ten pokój na końcu, co? – odezwał się ten ostatni, jednak pytanie absolutnie nie było skierowane do mnie. Pan Hubert szukał poparcia wśród sztabu, które dość szybko uzyskał. – Fajny jest, wipowski.
- O, dziękuję -... chyba.
- Trening, panowie, trening! – Do akcji wkroczył Filip, stojący na straży regulaminu i prawidłowości. Wkroczył i spojrzał na mnie. – O, pardon... Madame!
Ładnie się ukłoniłam i uśmiechnęłam. No, do tego uśmiechu niech się przyzwyczajają, bo te dwa słowa to jedyne, jakie znam, jeśli chodzi o francuski.
- To my idziemy na halę, a ty odnieś rzeczy i do nas dołącz. Trafisz, prawda?
Darłam tu jak wściekły nietoperz, panie doktorze. Jasne, że trafię.

*

Nigdy. Nigdy więcej, żeby mi nawet w złocie płacili.
Dobra, jak w złocie to jeszcze ewentualnie.
Nigdy nie miałam problemów z mówieniem. Odpowiedź w szkole czy jakieś akademie to dla mnie bułka z masłem. Powiem więcej – ja to uwielbiam, między innymi dlatego zostałam dziennikarką. Żyję ponad dwadzieścia lat na tym świecie i jeszcze nic nigdy nie odebrało mi głosu. Aż do teraz.
- Dziewczyna?!
- No a co, aligator?
- Ty, a znasz ten? Co szkodzi na zęby?
- Człowieku, daj żyć!
- No ale wiesz?
- Ludzie, przypał robicie, ja pierdolę...
- Nie wiem.
- Głupie pyskowanie.
Stałam przed lożą szyderców. Cała czternastka i sztab mieli mnie na widelcu. Obok mnie stał dyrektor zamieszania, Stefan. W pierwszym rzędzie loży zasiadł Blain, który jak typowa wychowawczyni dociszał resztki, które po słowach „Cicho już!” nie były cicho. Gdy w końcu wszyscy umilkli i spojrzeli na mnie, w głowie miałam totalną pustkę. Kołatało mi jedynie „Brawo, Abramska! Tak trzymaj!”.
Abramska, no przecież!
I już brałam oddech, żeby się przedstawić, ale ktoś mnie uprzedził.
- Panowie, to jest Alice, nasz nowy rzecznik prasowy.
- Polka?
- Nie, Japonka.
- Co ja ci mówiłem o zębach?!
- Polka! Rozmawiała ze mną kiedyś.
Gwizd. Straszny gwizd. Filip najwyraźniej tak panuje nad towarzystwem. Mruknął tylko do nich „Jeszcze raz!” i pogroził palcem. Stefana w ogóle to nie ruszyło. Tak jakby czekał na taki rozwój wydarzeń. Gdy ucichli po raz kolejny w ciągu tych kilku minut, trener kontynuował:
- Alice pomoże nam zdobyć Mistrzostwo Świata.
Moja głowa obracająca się do Antigi chyba pokonała prędkość światła. Ferajna parsknęła śmiechem, co spowodowało, że sama panicznie się zaśmiałam. Francuz spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby uczył dziecko dodawania.
Jasna cholera, ja chyba naprawdę zwariowałam. Czy trener reprezentacji Polski (który jeszcze trzy miesiące temu zdobywał mistrzostwo Polski jako gracz, ale pomińmy to) właśnie mi powiedział, że zdobędziemy Mistrzostwo Świata? Nie może, nie raczej. Na pewno. A, no i taki mały szczególik – ja w tym pomogę. Jak?!
- Co się śmiejecie? – odpalił nagle Stefan. – Sami tak wyglądaliście.
Oczywiście przez lożę przeszła fala oburzenia, że gdzie tam, a skąd, jak tak można w ogóle powiedzieć! Przeniosłam wzrok na nich: na Kubiaka, Zagumnego czy Możdżonka i wiecie co? Mieli rację.
Powoli zaczęłam wypuszczać z siebie jakieś głoski, co tylko wywołało kolejną salwę śmiechu. Chyba najwyższa pora przemówić ludzkim głosem.
- Powie mi ktoś, co się dzieje? – Zwróciłam się do loży szyderców.
- A co ty myślałaś? – Odezwał się Kubiak. A właściwie wyśmiał mnie Kubiak. Miał taki ton, taką minę, taki uśmiech, że aż pożałowałam, że głos mi wrócił.
No twoje niedoczekanie!
Ta, tylko weź coś takiemu odpowiedz. Znowu miał rację.
- Nikt tutaj nie przyjeżdża po jakieś dziesiątki czy tam piątki – dokończył za kolegę Fabian.
- Już, cicho! – Stefan po raz pierwszy dzisiaj uciszył ekipę – jak makiem zasiał. No jak w obraz w niego patrzyli! I właściwie ja też zaczęłam, bo zwrócił się do mnie: - Każdy zespół, który przyjeżdża na te mistrzostwa, marzy o zwycięstwie. Portoryko na przykład marzy o cudzie, który się wydarzy i doprowadzi ich do finału. Amerykanie marzą, że nareszcie ta drużyna zaskoczy. Wszyscy chcą wygrać i wszyscy zrobią co tylko się da.
- To o czym my marzymy? – zapytałam ostrożnie.
- O tym samym – odpowiedział mi Winiar gdzieś spod ściany. Nikt nic więcej nie dodał od siebie – mam wrażenie, że nie ważyłby się.
- Z tą różnicą, że to my to zrobimy.
Ciarki mnie przeszły.
Popatrzyłam na nich – na to jak słuchają, jak obserwują i coś do mnie dotarło: totalitaryzm. Może i Stefan, może i kolega od picia, ale na hali on miał ostatnie słowo, a nawet jedyne.
Chwilową ciszę przerwał właśnie Antiga, który klasnął w ręce. To całe... napięcie zniknęło, chyba głównie za pomocą francuskich uśmiechów, które szybko wywołały i te polskie. Chłopcy znów zaczęli rozmawiać i żartować.
- Oskar da wam kartkę, spiszecie swoje numery – Stefan podniósł głos. Pozwalał im być tak głośno. Obrócił się do mnie i już kompletnie innym tonem dodał: - Potrzebujesz numerów, nie?
Szybko przytaknęłam, starając się nie roześmiać się mu w twarz. Dyktator w sekundę zamienił się w takiego zagubionego studenta, który zadaje to samo pytanie dwa razy, tak dla pewności.
Przecież to jest piękne! 

*

Tekst wygląda tak a nie inaczej, bo nagle Word i Blogspot zgodnie stwierdzili: fuck you. Cóż.
A tak w ogóle to dzień dobry ponownie, tym razem na dłużej :)